sobota, 17 sierpnia 2013

Część siedemnasta

Pierwsza połowa listopada minęła niespodziewanie szybko, a piękna złota jesień ustąpiła miejsca nieustannej szarówce i deszczom, które nawiedzały miasto kilka razy w ciągu dnia. W powietrzu czuć było zbliżającą się wielkimi krokami zimę. Dlatego też Kornelia porzuciła swoje ukochane skórzane kurteczki na rzecz czego, co mogło ją ochronić przed przeszywającym chłodem i wiatrem, który smagał jej delikatną skórę twarzy. Szczelniej otuliła się płaszczem i ruszyła przed siebie. Central Park, w samym środku Manhattanu, był piękny o każdej porze roku. I chociaż teraz drzewa były praktycznie w całości pozbawione liści, ona kochała to miejsce. Ten właśnie weekend postanowiła spędzić w Nowym Jorku. Już dawno tutaj nie była i na moment zapomniała, jak uszczęśliwiał ją widok tego miasta. Żółte taksówki tłoczące się w korkach; chmara ludzi dokądś spiesząca na każdej z przecznic; uliczni sklepikarze, którzy usiłowali zwrócić na siebie uwagę przechodniów, przekrzykując siebie nawzajem; szereg znakomitych restauracji na każdym rogu i butiki wszystkich cenionych przez nią domów mody - to wszystko sprawiało, że to miasto zawsze było głośne i zatłoczone. A ona uwielbiała je właśnie za to. Tutaj mogła do woli obserwować ludzi, a zwłaszcza turystów i przyjezdnych, którzy nie potrafili ukryć w swych oczach podziwu. Ona także zachłysnęła się tym miejscem w dniu swojej pierwszej wizyty. To było jedno z niewielu miast, w którym mogłaby zamieszkać, a Upper East Side było dzielnicą, do której ona idealnie pasowała. To był świat; w którym wystarczył jeden telefon, by osiągnąć cel; świat intryg bez miejsca na uczucia; świat, w którym metr kwadratowy apartamentu kosztował więcej niż roczna pensja dobrze żyjącego nowojorczyka. Był pusty, a rządziła nim żądza i pieniądz, tam nie liczyły się prawdziwe wartości. I chociaż się za to nienawidziła, nie mogła się oszukiwać - była stworzona do takiego życia. Błysk fleszy i skandale były dla niej codziennością i był to także powód, dla którego zrezygnowała z możliwości zamieszkania tutaj. Ten świat zmienia każdego, a więc i ona stałaby się jego ofiarą. Nie mogła do tego dopuścić. Nie mogła pozwolić sobie na utratę tej małej cząstki dobra, która w niej pozostała. Po kilkudziesięciu metrach spaceru usiadła na jednej z ławek i spojrzała na jezioro, na którym dzieci bawiły się żaglówkami. Ojciec -  ta myśl boleśnie wdarła się do jej umysłu. Nie rozmawiała z nim od prawie miesiąca, od dnia wesela, które finalnie się nie odbyło. Następnego ranka jedna z kuzynek, którą jako jedyną darzyła nikłą sympatią, opisała jej scenę, która odbyła się po jej wyjściu. Megan była w takim szoku, że przez kilka minut wpatrywała się w Edmunda z szeroko otwartymi ustami. Nikt nie śmiał się odezwać, słychać było tylko szepty przetaczające się wśród zebranych gości. Kiedy Meg odzyskała równowagę i trzeźwe myślenie, zbiegła ze schodów altanki i szybkim krokiem szła w kierunku domu. Nie zauważyła nawet, że jedna z setek warstw jej bezowej sukni zahaczyła się o krzesło, a ona zaliczyła teatralny upadek na samym środku przejścia. I chociaż Kornelia śmiała się wniebogłosy słuchając tej opowieści, w duchu współczuła kobiecie. Mimo wszystko nie zasłużyła na takie upokorzenie. Chciwość nie była cechą, którą potępiała u ludzi. Do dziś nie miała kontaktu z ojcem. Następnego dnia rano wsiadła w samolot i poleciała do Paryża, nie odebrała żadnego z jego telefonów. Ale nie tym się martwiła. Przejmowała się Shin Woo, który od niemal trzech tygodni nie dawał znaku życia, o ile przez pierwszy tydzień zdawkowo rozmawiali, w ostatnim czasie nie zadzwonił ani razu, a nie nawet nie napisał. I być może kiedyś by się tym nie przejęła, ale teraz było inaczej. Teraz chodziło o Kanga - mężczyznę, w którym była szaleńczo zakochana i który miał ogromny sekret. A ona wiedziała, że Azjata i jego przeszłość to mieszanka wybuchowa. I tak oto od parunastu dni była przerażona na samą myśl o chłopaku. I gdyby nie jej głupia duma, to pewnie już dawno by zadzwoniła, ale ona wyznawała zasadę, że to mężczyzna pierwszy powinien się odezwać, a zwłaszcza po spotkaniu, które zakończyło się pocałunkiem. Spojrzała na złotą tarczę swojego Rolexa Submariner - jeden z jej kaprysów, który sprawiła sobie jako prezent na dobry początek weekendu - który wskazywał godzinę trzynastą. Podniosła się z ławki i ruszyła w stronę wyjścia z parku. To była pora lunchu, a ona czuła, że jej żołądek zaczyna domagać się jedzenia. Na szczęście jej ukochana japońska restauracja - Masa - była tylko kilka minut stąd piechotą, a z niej do hotelu Plaza było nie więcej niż kwadrans marszu. Wyszła z parku i przeszła na drugą stronę ulicy, już z oddali widziała szyld restauracji. I chociaż mogła sobie pozwolić na obiad w każdym miejscu, dzisiaj miała ochotę na smażonego łososia z awokado i chrupiącymi płatkami tempura albo na kanpachi z białymi truflami. Cokolwiek by nie zjadła, i tak będzie pyszne, bo tylko w Masa można dostać najlepsze jedzenie. Weszła do środka, a kelner zaprowadził ją do miejsca w rogu sali, które było niemalże niewidoczne, ale z niego był idealny widok na całą restauracją i widok za oknem. Zamówiła danie z karty i przyglądała się nielicznym osobom w Masie. O tej porze nie było tłumów, co zdarzało się niebywale rzadko. Zazwyczaj trzeba było zrobić rezerwację co najmniej z miesięcznym wyprzedzeniem. Na szczęście ona nie musiała - dla niej tutaj zawsze było miejsce. Upiła łyk Ishikawy i zamknęła oczy opierając plecy o miękki zagłówek kanapy. 
- Jak sake? - usłyszała, a jej serce zabiło szybciej. To uczucie jednak było krótkotrwałe i niemal natychmiast zastąpiła je złość. Otwarła oczy i spojrzała na zimnym wzrokiem na przybysza.
- Co tutaj robisz? - spytała, odstawiając na stół szklaneczkę i pochyliła się bardziej do przodu, chcąc zmniejszyć dzielącą ich odległość.
- Mogę usiąść? - spytał, ale nie czekał na jej odpowiedź zajmując miejsce na krześle, na przeciwko niej.
- Co tu robisz? - powtórzyła swoje pytanie, usilnie starając się zagłuszyć swoje szalejące serce, które wymykało się spod jej kontroli, gdy tylko on pojawiał się na linii jej wzroku.
- Musiałem Cię zobaczyć - przyznał z mrocznym uśmiechem na twarzy. Wyglądała obłędnie ubrana w sukienkę na grubych ramiączkach, która opinała jej kształtny biust, a sięgała ledwo za pośladki. Idealnie opinała jej piękne ciało, a kolor tylko podkreślał jej urodę. Butelkowa zieleń była dla niej stworzona. Bandażowa sukienka z ogromnym rozcięciem na plecach sięgającym prawie do pasa była wystarczająco elegancka na lunch w tej restauracji, a także odpowiednio codzienna na spacer, który odbyła. Czarne kozaki imitujące skórę pytona projekty Jimmy'ego Choo - Gaige - wysmukliły tylko jej długie nogi, odziane w kryjące czarne rajstopy. Wyglądała naprawę obłędnie w tym stroju i długimi rudymi włosami.
- Zobaczyłeś. Możesz wracać - odwróciła głowę w drugą stronę. Nie była gotowa patrzeć na jego twarz. To za bardzo bolało. Miał nad nią zbyt dużą władzę, miał przewagę, której ona nie potrafiła zmniejszyć.
- Coś się stało? - spytał z troską, przyglądając się jej twarzy. Wiedział, że była zła. I wiedział dlaczego, ale nic nie mógł na to poradzić.
- Zadałam dwukrotnie pytanie, na które nie uzyskałam odpowiedzi. To wystarczający powód - spojrzała w jego oczy, a on widział w jej błękitnych tęczówkach ogromny żal.
- Śledziłem Cię - skapitulował. To byłaby zbyt wysoka cena, którą mógłby za to zapłacić.
- Jak?
- Telefon - wskazał na jej biały smartfon w ażurowym etui, który leżał koło talerza z przystawką, której nawet nie tknęła.
- Jak mogłeś? - jej głos przepełniony był bólem. Nie spodziewała się tego.
- Musiałem wiedzieć gdzie jesteś - uśmiechnął się, usiłując sprawić, że dziewczyna odrobinę zmięknie. 
- Ciekawe dlaczego dzisiaj, mogłeś o to spytać jakieś trzy tygodnie temu - i pojął o co jej chodziło. Miała do niego pretensje, że się nie odezwał, ale nie mógł. To był czas, który musiał poświęcić na swoje zadanie, a ona skutecznie by go od tego odwodziła.
- Nie mogłem. Wiesz, że nie. Obiecałaś, że postarasz się to zrozumieć - westchnął zrezygnowany.
- Ale nie potrafię. Ukrywasz przede mną coś, co może zagrażać twojemu życiu, a może i mojemu - syknęła, chwytając kieliszek swojego 'Fut de Chene'.
- Nic nam nie grozi. Ani tobie, ani mnie - dotknął jej dłoni, ale ona natychmiast ją cofnęła. Nie wierzyła w jego słowa.
- Być może, ale to nie zmienia faktu, że nie mówisz mi prawdy - upiła łyk wina i znów spojrzała za okno, za którym roiło się od ludzi. Nowy Jork był zdecydowanie miastem, które uwielbiała. Kiedy pojawiło się przed nią jej zamówione danie, nie zaszczyciła go już nawet drobnym zerknięciem. Miała dość tej ciągłej niewiedzy. Miała dość uciekania od prawdy. Miesiąc spędzony w Paryżu nie sprawił, że poczuła się lepiej. Była już tym zmęczona i chciała wrócić do domu.
- Wiem, że jesteś zła. Nie rezygnuj z nas - jego oczy wyrażały wszystkie te uczucia, które się w nim kłębiły. Te, o których nie chciałby jej mówić. Ale to był moment, w którym to była ostatnia szansa. Wiedział, że kolejnej już nie będzie miał. A nie mógł pozwolić sobie na jej utratę.
- Nie ma nas - odłożyła sztućce na talerz i dopiła resztę wina. Spojrzała na niego przelotnie i wstała z miejsca. Zgarnęła swoją dużą, prostą w kształcie torbę od Dolce&Gabbana i ruszyła do wyjścia. Odebrała swój skórzany pikowany płaszcz przed kolana od Chanel i wyszła na zewnątrz. Ruszyła przed siebie chcąc jak najszybciej znaleźć się w hotelu. Musiała się spakować i wrócić do domu. Nadszedł czas, by zmierzyć się z październikowymi wydarzeniami. Poczuła szarpnięcie i została brutalnie zatrzymana.
- Dokąd się wybierasz? - teraz i on był zły. Nie pozwoli jej odejść, choćby nie wiem co.
- Do hotelu, a później wracam do domu - syknęła, usiłując wyrwać rękę z jego uścisku. Musiała się od niego odsunąć. Musiała.
- A więc wrócimy razem - dodał i zaczął ciągnąć ją za sobą.
- Nie - pisnęła spanikowana. 
- Nie pozwolę Ci odejść. Pogódź się z tym - spojrzał na nią i po prostu wpił się w jej usta. I to był jej koniec. Ten gest potrafił stopić każdy lód w jej sercu.

1 komentarz:

  1. Czytam to i za każdym razem mam ochotę zrobić to samo - rzucić laptopem o ścianę. Bo nigdy nie wiem jak to skomentować...

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy