poniedziałek, 2 września 2013

Część dwudziesta

Rozdział pragnę zadedykować komuś, kto powinien być moją siostrą...bo nie wierzę w przyjaźń, a nawet gdybym wierzyła - byłoby to zbyt mało.


Kolejne dni mijały w zastraszająco szybkim tempie i nim Kornelia się obejrzała, minęła już ponad połowa grudnia, a to oznaczało,  że wigilia odbyć miała się już niedługo. I Kornelia wiedziała to doskonale. To był czas, którego nienawidziła najbardziej na świecie. Święta nie były dla niej niczym dobrym. Odkąd była na tyle duża i samodzielna, że nie wymagała opieki - spędzała je samotnie. Tylko raz spędziła je poza domem. To był pierwszy rok szkoły i Aurelia zaprosiła ją do siebie. I chociaż jej rodzice byli niesamowicie mili i uprzejmi, że traktowali ją jak członka rodziny - ona wciąż czuła się jak intruz. Nie czuła radości z ubierania choinki, nie była szczęśliwa przy składaniu życzeń ani nie cieszyła się z otrzymanego prezentu. Wigilia była dniem, w którym jej nadzieja na rodzinne święta była niepokojąco duża i niepoprawna. Jej ciche życzenie nigdy się nie spełniło  a trzy lata temu przestała o tym marzyć. Ten dzień nie różnił się więc dla niej niczym od pozostałych.  Była tylko bardziej smutna i samotność mocniej w nią uderzała. Dlatego nienawidziła, gdy zaczynał się przedświąteczny okres. Nienawidziła,  gdy ludzie w szale zakupowej gorączki biegali po sklepach w poszukiwaniu prezentów,  które pewnie i tak nie spełnią oczekiwań. Nienawidziła,  gdy wpadał na nią mężczyzna przebrany za Mikołaja z tym swoim sztucznym "ho ho ho wesołych świąt". Nienawidziła ludzi zakochanych, którzy na każdym kroku okazywali sobie swoje uczucia pod jemiołą.  Dostawała wtedy gęsiej skórki i krzywiła się z niesmakiem. Nienawidziła świątecznych piosenek granych w radiu cala dobę.  Nienawidziła niemal wszystkiego, co kojarzyło się jej z tym przeklętym okresem. Jedyne, co sprawiało jej przyjemność to patrzenie jak tysiące kolorowych światełek migoce i odbija się w świecącym śniegu. To był jedyny aspekt, który lubiła w świętach,  ale tak naprawdę nie miał z nimi nic wspólnego.  Z wściekłością wystukiwała swoimi paznokciami w kształcie migdałków nieznany rytm na blacie stolika. Zagryzała wargę i prosiła o koniec Last Christmas w rozgłośni radiowej. Co rusz dobiegał do niej chichot nastolatki siedzącej w kącie. Przewróciła tylko oczami i skupiła się na swoim tablecie. Przesuwała palcem to w prawo to w lewo albo z góry na dół. Sama nie wiedziała,  czego szukała.  Musiała po prostu się czymś zająć po to, by nie uciec stąd z krzykiem. Jej cierpliwość znów została wystawiona na próbę. Zamieszała łyżeczką swoje latte i upiła łyk. Kawa była jej wybawieniem. W każdym wypadku. Usłyszała szuranie krzesła.
- Spóźniłaś się - syknęła nawet nie podnosząc głowy znad ekranu swojego iPada.
- Daj spokój - prychnęła Aurelia, a rudowłosa w końcu raczyła zaszczycić ją swoim spojrzeniem.
- To ty chciałaś się spotkać. Wiesz, że nie toleruję spóźniania - znów upiła łyk napoju z wysokiej szklanki po czym odstawiła ją na biały spodek. Skrzywiła się nieznacznie, gdy jej uszu dobiegły słowa All I want for christmas is You. Znała te utwory na pamięć i powtarzanie ich co roku wcale nie sprawiało,  że duch świat nagle pojawiał się w powietrzu. To czym były święta ludzie zatracili już dawno temu. Ich duch zniknął bezpowrotnie.
- Sadziłam,  że masz mi coś do powiedzenia - zaczęła szatynka, a niebieskooka ścisnęła dłoń w pięść pod stołem.  Była pewna, że ten temat mają już za sobą. Jak widać - pomyliła się. Odchyliła się na krześle i wygładziła swoje wąskie spodnie w pepitkę.  Wyłączyła białe urządzenie i wrzuciła je do czarnego Hermesa Birkina, którego kupiła ledwie tydzień temu. Idealnie komponował się z jej wysokimi za kostkę botkami na kilkunastocentymetrowym obcasie od Miu Miu, białą przezroczystą koszulą od Versace i czarną futrzaną kamizelką Ralpha Lorena.
- A ja byłam pewna, że ten temat już zakończyłyśmy - z niesmakiem spojrzała na dopasowaną sukienkę Aurelii w poprzeczne biało-czarne pasy. I rozumiałaby wszystko, ale marynarski styl w zimie nie był odpowiednim wyborem. Teraz królowały geometryczne wzory, a pasy były dopuszczalne o ile były podłużne. Wolała jednak tego nie komentować bo to skończyłoby się kolejną kłótnią,  a tych miała już dość w ostatnim czasie. Wystarczyło jej, że codziennie miała na wyświetlaczu kilkanaście nieodebranych połączeń od ojca i przynajmniej kilka wiadomości na poczcie głosowej.
- Ty uznałaś temat za zakończony - uznała Aurelia - ja po prostu odłożyłam go na inny dzień.
- I rozumiem, że to akurat dzisiaj on nadszedł,  tak? - w myślach błagała o jej przeczącą odpowiedz, ale widziała jak dziewczyna twierdząco kiwa głową.
 - Dokładnie - przyznała,  delektując się zapachem gorącej pomarańczowo goździkowej herbaty, od której Kornelia dostawała mdłości.
- Co chcesz wiedzieć  -  syknęła zirytowana. Nienawidziła roztrząsać czegoś, co było dla niej zamkniętą już przeszłością.
- Dlaczego nie mogłaś nawet do mnie zadzwonić  - spytała z wyrzutem, a rudowłosa wywróciła tylko oczami.
- Mówiłam ci już,  że potrzebowałam cholernej samotności.  Czego tu nie rozumiesz? - niemal krzyknęła,  zbyt mocno unosząc głos. 
- Dlaczego nie byłam nawet godna by dostać od ciebie  jednej wiadomości?  - słyszała jak dziewczynie drżał głos.
- A co miałabym w nim napisać?  - spytała z ironią. Wiedziała,  że powinna była zadzwonić albo chociaż napisać, ale nie miała na to ochoty. Nie czuła takiej potrzeby. Chciała być samotna. Chciała poczuć się tak, jakby nie było jej na tym świecie.  Jakby nikt o niej nie pamiętał.  Jakby nigdy nie istniała.
- Chociażby to, że nic ci nie jest. Naprawdę się martwiłam - i czuła jak w jej żołądku znów pojawia się ten głupi głaz.
- Znowu próbujesz wzbudzić we mnie poczucie winy - prychnęła i dopiła resztę kawy bo czuła jak jej gardło nagle wyschło.
- Niczego nie próbuję! - westchnęła.
- Próbujesz.  Znam Cię - przypadkiem stuknęła obcasem w metalową nogę stołu i brzęk jaki wydała na chwilę odciągnął ją od poczucia winy, które w niej kiełkowało.
- Nie rozumiesz - pokręciła głową zrezygnowana - to wszystko przez to, że tak wiele nas dzieli - szepnęła, ale ona doskonale słyszała jej słowa. Suchość w gardle coraz bardziej jej ciążyła.
- Przepraszam - wydusiła z siebie i miała nadzieję, że zabrzmiało to tak szczerze, jak chciała.
- Ten dystans między nami, ten mur - on zawsze jest. Nawet teraz. Więc po co przepraszasz kogoś po drugiej stronie mostu? Nawet nie dostrzeżesz czy jest mu przykro.
- Wiem, że ci przykro - prychnęła ze złością.  Nienawidziła,  gdy ktoś miał rację, a ona niewątpliwie teraz ją miała  Tym bardziej jeżeli ktoś wzbudzał w niej poczucie winy, które ją dusiło - muszę iść - odparła martwym tonem.
- Zawsze uciekasz, gdy jest ci przykro - wyznała - i rozumiem, że w tym roku także nie przyjdziesz do nas w wigilię? - spytała, ale znała odpowiedź.
- Nie przyjdę.  Przykro mi. Wesołych świąt - odsunęła krzesło tak gwałtownie,  że prawie się przewróciło. Zabrała swoją torebkę i płaszcz i bez słowa pożegnania wybiegła z kawiarni. Mroźne powietrze objęło jej policzki. Odeszła parę kroków dalej i oparła się plecami o zimny mur. Aurelia miała rację. Zawsze dzieliła je przepaść.  Zawsze stały po dwóch stronach mostu i wiedziała, że nigdy się nie zrozumieją.  Wiedziała jak bardzo szatynka jest zmęczona jej obecnością.  Wiedziała to wszystko aż za dobrze, ale nie potrafiła odejść. Wtedy zostałaby już całkiem sama, a to przerażało ją jeszcze bardziej niż utrata kogoś ważnego. Kochała samotność, ale taką, która była wyborem - a nie koniecznością.  Zgięła się w pół i próbowała złapać oddech. Drapało ją w gardle, a przed oczami miała mroczki. Czuła się winna bo popełniła błąd. Stąpała po cienkim lodzie i obawiała się, że niedługo lód się pod nią załamie. Obawiała się momentu, w którym Aurelia zniknie z jej życia.  Było jej przykro, ale przepraszanie nie było czymś, na co potrafiła się zdobyć. Ucieczka była łatwiejsza i tą drogę wybrała i tym razem. Wyprostowała się jak struna. Poprawiła płaszcz i mocniej ścisnęła pasek. Zarzuciła torebkę na zgięcie w łokciu i ruszyła przed siebie. Kciukiem otarła jedną łzę spływającą po policzku i przywdziała na twarz swoją kamienną maskę, którą nosiła każdego dnia.



***



W wigilijny poranek obudziła się w wyjątkowo podłym nastroju. Od samego ranka w radiu ludzie składali sobie życzenia,  a co poniektórzy usiłowali nawet zaśpiewać jakąś świąteczną piosenkę. Kornelia uważała to za idiotyczne i niesmaczne. Nie każdy marzy o wczesnej pobudce przy akompaniamencie śpiewu, który był gorszy niż stado miauczących kotów w rui. Tego dnia rudowłosa nie opuściła łóżka przed południem.  Dopiero, gdy burczenie wydobyło się z jej brzucha tak głośne,  że zagłuszyło film, który oglądała - zwlekła się na dół. Uderzyła w nią cisza i pustka panująca w apartamencie. Cała służba miała wolne, w końcu i ona była człowiekiem. I chociaż ona świąt nienawidziła - inni je kochali. Z każdego kąta wyzierała samotność, która tylko jeszcze bardziej potęgowała jej złe samopoczucie. Zerknęła na okazałą choinkę stojącą w rogu, w ogromnym otwartym salonie. Ubrała ją kilka dni temu razem z Albertem, który uparł się, że to tradycja i trzeba ją wypełnić. Z początku protestowała, ale kamerdyner był nieugięty w swoich namowach i musiała w końcu skapitulować - dla świętego spokoju. Teraz mogła podziwiać okazałe, prawie dwu metrowe zielone drzewko, udekorowane tylko białymi bombkami, kokardkami z tiulu, śnieżynkami i świecące białym światłem.  Tak, ta choinka była dla niej idealna. Prosta i zimna, i tylko duży posrebrzany renifer u samego szczytu dodawał jej klasy. Albert mówił,  że to była ulubiona ozdoba jej matki, ale ona nie mogła tego pamiętać.  Westchnęła przeciągle, ale na jej twarzy tkwił uśmiech kiedy spoglądała na Yoko, który łapą bawił się jedną z bombek zawieszonych na niższych gałęziach. Wiedziała, że był na tyle mądrym stworzeniem żeby nie rzucić się na choinkę. Odwróciła się na pięcie i weszła do kuchni gdzie zaparzyła kubek gorącej kawy, który był podstawą w jej codziennej egzystencji. Bez niego nie zaczynała dnia. Przyrządziła szybkie śniadanie i wróciła do swojej sypialni przed ekran notebooka. Jej święta zapowiadały się naprawdę fantastycznie. Włączyła jeden z azjatyckich filmów, które znała już na pamięć, ale musiała uciec od tej świątecznej atmosfery, która ją przytłaczała. Kątem oka obserwowała Yoko, który przeciągając się leniwie zeskoczył ze swojego olbrzymiego drapakowego raju i rozciągając łapy wymaszerował dumnym krokiem z sypialni. Kiedy po piętnastu minutach wciąż nie wracał, była zaniepokojona. W jakimkolwiek celu nie opuściłby pokoju, już dawno temu powinien był wrócić. Odłożyła netbook na łóżko i wyszła. Zeszła po schodach, a to co zobaczyła na dole sprawiło, że na jej twarzy w sekundę pojawił się ogromny uśmiech.
- Shin, co ty tutaj robisz? - spytała podchodząc do chłopaka, który jak gdyby nigdy nic, siedział na kanapie w jej salonie z rudzielcem na kolanach, który mruczał z zadowolenia. Oni obaj ją zaskakiwali. 
- Mam coś dla ciebie - nie uśmiechnął się, ale ona widziała iskierki w jego oczach. I one wystarczyły.
- Myślałam, że macie dziś rodzinną kolację - odparła siadając na brzegu szklanego stolika kawowego.
- Tak, taką jak co roku. Z wszystkimi ważnymi znajomymi. Nic ciekawego, a skoro ty nie chciałaś przyjść, ja to zrobiłem - doskonale pamiętała tamten poranek, w którym na jej wyświetlaczu w telefonie pokazał się nieznany numer. Po kilku sekundach rozmowy była tak zszokowana,  że niemal zapomniała jak się mówi. Nie spodziewała się, że Pani Kang zaprosi ją na kolację. I chociaż ta propozycja była naprawdę miła, grzecznie odmówiła. Nie zamierzała ruszać się z domu tego dnia. Chwilę później wręczył jej małe, czarne pudełko.
- Co to? - spytała przyglądając się złotemu grawerowi na wieczku, którym były jej inicjały.
- Otwórz - ponaglił ją, przysuwając się bliżej. Otworzyła pudełko, a jej spojrzenie spoczęło na dwóch srebrnych pierścionkach wyglądających jak obrączki, ale ona wiedziała czym to było. 
- To jest coś, na co mogę przystać. Coś, co w moim kraju jest niezwykle popularne i powszechne. Jednak dla mnie wciąż obciachowe, ale mogę go dla ciebie nosić. Nie wyjdziemy nigdy w takich samych ubraniach, jak widziałaś w dramach. Nie będziemy nosić identycznych przypinek przy telefonach i niczego, co mogłoby wskazywać na nasz związek. Mogę zrobić tylko to - zakończył i wzruszył ramionami, a ona była naprawdę zaskoczona, ale i... szczęśliwa. Nie oczekiwała tego. Owszem uważała to za słodkie, ale nie oczekiwała tego.  To było czymś więcej niż spełnieniem marzeń, bo ona nigdy nawet nie mogłaby o tym marzyć.
- Dziękuję.  - Wymówiła niemal bezgłośnie, bo słowa grzęzły w jej gardle. Shin wstał z kanapy i wsunął jeden z pierścionków na jej palec, a potem drugi włożył na swój. Spoglądała na niego swoimi niebieskimi oczyma i wciąż była zbyt olśniona, by coś powiedzieć. Wtuliła się w jego klatkę piersiową, a on objął ją ramionami. To było coś, czego z całą pewnością się nie spodziewała i za co była naprawdę wdzięczna. Wtulił swoją twarz w jej miękkie włosy 
- Saranghaeyo - szepnął w jej ucho, a ona momentalnie zesztywniała w jego objęciach... Bo wiedziała, co powiedział. I to słowo było jeszcze bardziej szokujące niż te pierścionki, które teraz tkwiły na ich palcach.
- Ja też cię kocham - odpowiedziała i uśmiechnęła się w jego tors. Ścisnął ją jeszcze mocniej i prawie traciła oddech, ale to jej nie przeszkadzało. To była tylko ich chwila, której nic nie mogło zepsuć. To był moment, w którym po raz pierwszy użył w jej obecności koreańskiego i użył go do wypowiedzenia tego słowa, które pojawiało się tylko w jej snach. Nigdy nie przypuszczała, że ten mężczyzna o kilku obliczach jest w stanie ją pokochać.
- A teraz spakuj parę najpotrzebniejszych rzeczy. - Odsunął ją lekko od siebie i pocałował w czubek głowy. - Resztę świąt spędzimy w Paryżu. - I znów dosłownie wbiło ją w podłogę. Nie sądziła, że ten dzień może przynieść jej aż tyle niespodzianek. Ale Shin Woo był mężczyzną nieprzewidywalnym. Ale co najważniejsze był jej mężczyzną i... Kochał ją.

1 komentarz:

  1. "Ten dystans między nami, ten mur - on zawsze jest. Nawet teraz. Więc po co przepraszasz kogoś po drugiej stronie mostu? Nawet nie dostrzeżesz czy jest mu przykro."
    Kiedy prosiłam cię wczoraj byś dodała rozdział miałam nadzieje... To właściwie było przekonanie. Przekonana więc byłam, że zmierzę się z tymi słowami dzisiaj w swojej głowie. I to zrobiłam, ale nie tak...
    Oczywiście, takie słowa nie padły. Wiedziałam, że nigdy nie padną, bo siebie znam. O tym będzie cała miniaturka.
    Ale ta sytuacja...
    Dystans...
    Zrobił to czego absolutnie nie wolno mu było robić. Przeprosił. A ja stałam tam i patrzyłam na niego z bardzo daleka. Ale nie było mostu. Bo nie było ścieżki.
    Dystans...
    Pragnęłam tych przeprosin. Pragnęłam, ale ich nie chciałam. Bo w mojej wyobraźni był most. Droga, dzięki której kiedyś bym go spotkała. Naprawdę była tylko odległość.
    I to ja zawiniłam. Gdybym wyszła od razu, tak jak planowałam Tak jak musiałam zrobić. Gdybym go unikała od tamtej pierwszej chwili, może teraz żałowałabym mniej. A ja stałam tam nie mając się gdzie podziać i jeśli pomyślał, że na to czekałam... Jeśli nie zauważył potem w moim wzroku, tego zaskoczenia, to chcę zapaść się pod ziemię.
    Odmierzanie czasu...
    Powinnam była uciec od razu.
    Powinnam była uśmiechnąć się i iść dalej jak obiecałam sobie. Nie tak miało to wyglądać.
    W snach, poznaję cię w serdecznej rozmowie
    Oboje budzimy się w osamotnionych łóżkach, w innych miastach
    I dużo słodkiego czasu zabiera wymazywanie ciebie
    I masz swoje demony i kochanie
    One wszystkie wyglądają jak ja...
    I teraz będę musiała wrócić do tego scenariusza. Do tej irytującej piosenki. Która jest moim przekleństwem na moje własne życzenie.
    Złamanie...
    I chciałabym, by mi się nie śnił. Bo naprawdę nie potrafię pozbywać się wspomnień z tych snów. Jego naprawdę... Jego nie widzę patrząc na niego. Bo to ja tworzę ten dystans.
    Odkładanie słuchawki, poddawanie się, nawet za cenne życia naszego, nie możemy wrócić...
    Jestem zamknięta we własnej pułapce. Ale pozostało 236 dni, a potem kilka przypadkowych spojrzeń. Wiele dni... żadnego mostu. Czysty dystans.
    Ale i ja i Kornelia wiemy, że on musi być.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy