niedziela, 24 listopada 2013

Część dwudziesta druga

 

Rudowłosa dziewczyna siedziała na miękkiej skórzanej białej kanapie i martwym wzrokiem wpatrywała się w ścianę na przeciwko. Głowę opierała na kolanach i kiwała się w przód i w tył. To wydarzenie przeważyło szalę. To ją złamało, zmieniło jej życie. I wiedziała, że jej życie już nigdy nie wróci na właściwy tor. Jej świat już nigdy nie wróci na miejsce. 
- Kornelia - usłyszała cichy szept, ale mało obchodziły ją jakiekolwiek słowa skierowane w jej kierunku. Było jej wszystko jedno. Nie miało znaczenia, co dzieje się wokół niej. Szatynka od ponad godziny bezskutecznie próbowała zwrócić na siebie uwagę niebieskookiej, ale ta zdawała się być w swoim świecie. I można by powiedzieć, że Aurelia to rozumiała, ale to w jakimś stopniu byłoby kłamstwem. Prawda była taka, że szarooka kompletnie nie wiedziała, o co chodzi. Wiedziała tylko tyle ile udało jej się przeczytać w telefonie, którym oberwała zaraz po przyjściu. Ale to nie było dla niej wystarczające wyjaśnienie tego, co zaszło. Miała wrażenie, że odkąd w życiu Zdrojewskiej pojawił się Shin Woo, w dziewczynie zaszła jakaś zmiana, której ona nie potrafiła wyjaśnić. Zrodziła się między nimi bariera, której już nie były w stanie pokonać. I wiedziała, że to prawdopodobnie ostatnie chwile kiedy rudowłosa dopuszcza ją do siebie. Od ich ostatniej rozmowy minęło już sporo czasu. Kornelia nie szukała z nią kontaktu. Ale teraz...było inaczej. Znała ją lepiej niż ktokolwiek, ale jej zachowanie było inne niż zazwyczaj. Zawsze była zimna i niedostępna, ale w tej chwili rudowłosa była niczym lodowiec. Lodowata i odległa. Zamknięta na bodźce świata zewnętrznego. Powoli traciła cierpliwość, której dziewczyna wymagała od niej zbyt wiele. Chciała wiedzieć, co się stało.
- Mówiłam ci żebyś dała sobie spokój - Kornelia spojrzała na nią swoimi oczami,  a Aurelia z ledwością powstrzymała się przed tym żeby nie krzyknąć. Jej oczy tak zimne i obojętne, były...puste - niczym studnia bez dna, niczym pustynia bez wody i kosmos bez gwiazd. Nie widziała w nich złości, smutku, nienawiści, żalu, pogardy, niezrozumienia. Nie było w nich niczego.
- Co się stało? - wydusiła z siebie. Czuła się przygnieciona niewidocznym ciężarem, który pojawił się znikąd. Dusiła się od środka. Patrzenie na tak ważną osobę w takim stanie bolało. Bolało ją bardziej niż mogła przypuszczać, niż mogłaby sądzić.
- Shin nie żyje - odparła beznamiętnie i znowu odwróciła głowę, a Wierzbicka westchnęła przeciągle.
- Nie możesz tak siedzieć. To nie przywróci jego życia! Mówiłam ci, że powinnaś na niego uważać! Dlaczego mnie nie posłuchałaś? - zakończyła prawie plącząc. Bo to była strata, której pojąć nie potrafiła...ale widok Korneli w takim stanie uświadomił jej jak bardzo kochała tego człowieka. 
- Ta śmierć, dotknęła mnie bardziej, niż wszystkie, które przeżyłam dotąd. Ta śmierć dotyczyła mnie bardziej. To ciało, tak mi znajome, że nieledwie zdawało się być kawałkiem mojego ciała, ma przysypać teraz ziemia. Jego głęboko osadzone oczy, jego wiarę w życie, jego miłość - wyrecytowała miarowym tonem, jakby mówiła z pamięci, a nie z serca. I dopiero teraz czuła ból, który rudowłosa dusiła w sobie. Dopiero teraz była w stanie poczuć łzy, które od kilkunastu godzin spływały po bladych policzkach Kornelii. Teraz była w stanie zrozumieć. Ale nie potrafiła pomoc. Siedziała metr od dziewczyny i nie była zdolna by się poruszyć. A wszystkie słowa, które błąkały się w głowie, tak nagle uciekły. I sądziła, że zrozumienie tych uczuć przybliży ją do Zdrojewskiej, ale to tylko sprawiło, że oddaliła się jeszcze bardziej.
- Kornelia - znów usiłowała podjąć rozmowę, ale tak naprawdę nie było nic, co mogłaby powiedzieć.
- Powinnaś już pójść. Muszę zacząć się przygotowywać - wstała z kanapy i ruszyła w stronę schodów. W tej chwili nie obchodziło ją nic poza bólem, który wypełniał jej serce. Weszła na górę i skierowała swoje kroki do sypialni, z której dochodziło cichutkie mruczenie rudego kocura. Usiadła na łóżku i pozwoliła łzom swobodnie płynąc. Nie wierzyła, że to prawda. Te cztery słowa złamały jej serce. Cztery słowa, których nie chciała nigdy w życiu usłyszeć. Ale one były prawdą i gdzieś na samym dnie swojej podświadomości wiedziała o tym. Shin Woo nie żył. Prawdopodobnie ona była winna jego śmierci. I w kółko odtwarzała jego ostatnie słowa i ostatni pocałunek, którym ją obdarzył. Tamta ciemna noc, w którą opuszczał jej apartament - powinna była go powstrzymać. Powinna była nie pozwolić mu wyjść. Nie uratowała go. A dziś...dziś już nie żył. Jej serce umarło wraz z nim. I widziała jego piękne oczy, które emanowały miłością. Pamiętała ich blask, gdy mówił o uczuciach. Pamiętała każde słowo, każdy gest i każdy nieśmiały uśmiech. Pamiętała jak w charakterystyczny sposób jego grzywka opadała na czoło i jak przeczesywał dłonią swoje włosy. Pamiętała pierwsze spotkanie, które zmieniło jej życie. Już wtedy wydawał jej się być niesamowity, ale dopiero po poznaniu go, wiedziała jak bardzo. Ale Shin Woo, którego kochała był mężczyzną, którego trudno było kochać. Miał swoje tajemnice, których nigdy nie poznała...i już nie pozna. Obiecał, że wszystko jej wyjaśni. Nie zdążył. Obiecał, że pokaże jej swój świat, ale tego także już nie będzie mógł zrobić. A ona...do końca życia będzie zmagać się z jego sekretami. Po raz pierwszy kochała miłością tak intensywną i niezrozumiałą. Kochała go jak nic innego na świecie i straciła tak prędko. Nie potrafiła się z tym pogodzić. Dlaczego ktoś odebrał jej szczęście? Dlaczego? Ale najważniejsze było pytanie, które wciąż nieustannie błądziło po jej głowie: co on tak naprawdę ukrywał? 
Wytarła swoje mokre policzki i weszła do garderoby. Spojrzała na swoje oblicze w lustrze. Nie prezentowała się najlepiej, ale po raz pierwszy to nie miało dla niej żadnego znaczenia. Włożyła na siebie czarną dopasowaną sukienkę przed kolano i zapięła zamek błyskawiczny. Włosy związała w wysoki koński ogon. Na górę narzuciła jeszcze gruby czarny robiony ma drutach sweter, a na to założyła swój ukochany czarny płaszcz. Nogi włożyła w wysokie kozaki i zerknęła na swoje odbicie. Wyglądała jak siedem nieszczęść. I dokładnie tak się czuła. Była wyczerpana i zmęczona. Od trzech dni niczego nie zjadła i nie spała nawet minuty. Ledwo trzymała się na nogach, a pójście tam graniczyło z cudem. Ale musiała tam być. Musiała. Odwróciła się na pięcie i zgasiła światło. Czuła jak jej żebra zaciskają się i sprawiają, że płuca niezdolne są do normalnego oddychania. Z każdą chwilą było coraz gorzej i wiedziała już, co to znaczy. Zbliżał się atak paniki. Oparła się dłonią o futrynę i zgięła w pół. Usiłowała zrobić normalny wdech, ale skutek był odwrotny niż zamierzała. Płuca ścisnęły się mocniej, a ona poczuła przeszywający ból. I w tej chwili był to ból czysto fizyczny, nie egzystencjonalny. Z jej oczu znów popłynęły zły, a ona upadla z łoskotem na podłogę. Zacisnęła powieki, a spod nich wciąż wodospadem wypływały olbrzymie słone krople. Zrobiła kolejną serię szybkich wdechów i wydechów i w końcu poczuła jak ucisk delikatnie zelżał - na tyle, że była w stanie się podnieść. Z trudem stanęła na drżących nogach i przywarła plecami do ściany. Jej oczy wciąż były zamknięte. Jej serce krwawiło. Jej miłość umarła, a ona nie mogła temu zapobiec.

Jej serce krwawiło bo ta śmierć dotknęła ją bardziej.

1 komentarz:

  1. Nie wierzę, że uśmierciłaś Shina...
    Tak bardzo czuję ten smutek, rozpacz Kornelii, że chciałabym ją przytulić i uspokoić choć to nie realne...
    'Ellie

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy