sobota, 1 lutego 2014

Część dwudziesta piąta

Kornelia martwym wzrokiem wpatrywała się w białą marmurową płytę nagrobną. Jej brązowo-rude kosmyki rozwiewał wiatr, a w głowie szalały myśli, które boleśnie wdzierały się w jej duszę. Czuła strach, który paraliżował każdą komórkę jej ciała, ale chęć zemsty była silniejsza niż cokolwiek innego. To ona teraz była sensem jej życia. Musiała to zrobić. Dla siebie, ale i dla człowieka, którego kochała zbyt mocno. Dla człowieka, który do końca swoich dni pozostał dla niej nierozwiązaną zagadką. I wiedziała, że ta gra da jej tylko część odpowiedzi. Nigdy już nie pozna całości bo główny pionek został usunięty. Swój plan ułożyła już dawno, a realizacja to tylko kwestia czasu. Bo to ta chwila, w której sekrety przeszłości mają zostać ujawnione. Sekrety, które Shin chował w sobie zbyt długo. Otuliła się mocniej czarnym płaszczem i położyła na płycie białą różę. Ostatni raz spojrzała na litery wypisane na marmurze i odwróciła się na pięcie. Zeszła w dół cmentarza, a jej obcasy wbijały się w wilgotną jeszcze ziemię. Był początek wiosny, a śnieg stopniał ledwie parę dni temu. Wiosna była dla niej początkiem zmian, które doprowadzić miały ją do ostateczności. Szła spoglądając przed siebie. Myśli w jej głowie powoli kierowały się w stronę tej jednej - zemsty. Tylko to jeszcze miało znaczenie. Przeszła przez czarną kutą żelazną bramę i wypuściła z płuc powietrze z głośnym świstem. Nie wiedziała nawet kiedy wstrzymała oddech. Na jej twarzy wykwitł uśmiech, który nie zwiastował niczego dobrego. Przyspieszyła kroku przechodząc na drugą stronę ulicy. Nie sądziła, że jej życie się tak potoczy. Nie tego się spodziewała. Nigdy nie przypuszczałaby, że poznanie tego człowieka tak ją zmieni, ale zmieniło. Przez te krótkie miesiące zatraciła samą siebie do tego stopnia, że nic już w niej nie pozostało. I wiedziała o tym, ale było za późno by cofnąć czas.


~*~


Przechyliła kieliszek i upiła z niego łyk czerwonego płynu. Przejechała dłonią wzdłuż swojej talii i wygładziła czarny materiał sukienki. Na jej twarzy wykwitł delikatny uśmiech. Ta rzeczywistość zaczynała się jej podobać. Jeszcze parę miesięcy temu nie pomyślałaby, że jej życie może się tak zmienić. Nie sądziła, że ona będzie zdolna do takich rzeczy, ale była. Przekonała się o tym parę dni temu kiedy po raz pierwszy stanęła przed tymi ludźmi. To właśnie wtedy ostatecznie odrzuciła swoje dawne poglądy i wszystko to, co do wtedy miało jakieś znaczenie. Jej apartament był pełen osób, do których żywiła tylko obrzydzenie i nic poza nim. Była świadoma spojrzeń jakie mężczyźni posyłali w jej kierunku. 
- El, dlaczego stoisz tutaj samotnie? - usłyszała czyjś szept przy uchu, a po jej ciele przeszedł dreszcz obrzydzenia.
- Musiałam pomyśleć, Steve - odwróciła się w jego stronę i modliła się, aby z jej oczu nic nie dało się wyczytać. 
- Zabawa trwa w najlepsze - przysunął się odrobinę w jej stronę, a ona udawała, że wcale tego nie zauważyła. Znała jego zamiary i wcale ich nie akceptowała. Brzydziła się tym mężczyzną i wszystkimi ludźmi, którzy bawili się w jej apartamencie. Byli idiotami, którzy zostaną pokonani swoją własną bronią. Odłożyła pusty kieliszek na mały stolik i ruszyła w stronę zebranych gości. Jej nagie ramiona owiewał chłodny wiaterek, który wpadał do pomieszczenia poprzez otwarte drzwi balkonowe. Długa suknia nie ułatwiała poruszania, a ogromne rozcięcie wzdłuż jednej nogi także nie było komfortowe, ale tego wymagała sytuacja. Wyszła na taras, wcześniej zarzucając na siebie futrzaną etolę. Wzrokiem odszukała wśród zebranych gości tego jednego mężczyznę, który był jej kluczem do sukcesu.
- Alex, dobrze cię widzieć - oparła się plecami o barierkę i spoglądała w jego twarz. Miała nadzieję, że ten człowiek wciąż pamięta o propozycji jaką mu złożyła. On po prostu musiał jej pomóc. Był jej potrzebny, a ona nie lubiła być uzależniona od kogokolwiek innego, bo Kornelia Zdrojewska była dziewczyną, która wszystko robiła osobiście, ale to była sprawa wyższej rangi i jej nie była w stanie załatwić w pojedynkę.
- Dziękuję za zaproszenie - złożył na jej dłoni pocałunek. Oboje wiedzieli, że są bacznie obserwowani. Rejestrowano każde ich spojrzenie, każdy gest ciała, a nawet ruch warg. Nic nie mogło ich zdradzić zbyt wcześnie.
- Nie mogłam cię pominąć - delikatnie się uśmiechnęła. Oczywiście, że nie mogła.
- Jak się czujesz? - położył swoją rękę na jej barku i zmusił ją by na niego spojrzała. W tej chwili zastanawiała się jakie są jego intencje i jeżeli wynikają z troski, to czy uda się jej to wykorzystać dla własnych korzyści.
- Dobrze - odparła zdawkowo.
- Jakoś w to nie wierzę, wiesz? - zaśmiał się lekko. Przesunął wzrokiem po całości jej sylwetki. Musiał przyznać, że ta kreacja dodawała jej uroku, którego już i tak nie było jej brak. Co tak naprawdę o niej wiedział, poza oczywistymi faktami? Niewiele.
- Nie powinieneś się o to martwić - odsunęła się od niego i chciała odejść, ale złapał ją za nadgarstek.
- Mam nadzieję, że niczego nie kombinujesz. Oni są sprytniejsi niż sądzisz - jego zielone oczy wyrażały mieszankę uczuć, w których mogłaby przysiąc, że dominowała troska. A więc naprawdę się o nią martwił. Ale czy na pewno o nią? Być może interesowało go tylko to, jak to wpłynie na jego własne życie.
- Nie martw się. Jestem dużą dziewczynką, a teraz pragnę wrócić do środka. Zimno mi - jak na zawołanie jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Marcowe noce nie były zbyt ciepłe, a jej strój więcej odkrywał, niż chował. Puścił jej rękę i oparł się o barierkę. Spoglądał na nią dopóki nie weszła do mieszkania. Wiedział, że to nie była odpowiednia pora na tą rozmowę.


~*~


Blond włosy mężczyzna szybkim krokiem przemierzał ciemny korytarz w jednym z opuszczonych budynków, w którym od lat odbywały się ich wszystkie spotkania. Mawiano, że najciemniej pod latarnią i dokładnie tak było. Kamienica od dziesięcioleci stała pusta, przeznaczona do rozbiórki, do której nigdy jednak nie doszło. Gregorij doskonale zadbał o kamuflaż. Nikt nie miał więc pojęcia, co dzieje się w podziemiach. Minął zakręt i wszedł w mniejszy i węższy korytarz, na którego końcu znajdowały się metalowe drzwi oświetlone jasnym światłem z pochodni. Zatrzymał się tuż pod nią i oparł o kamienną ścianę. Od kilku dni miał jakieś dziwne przeczucie, że coś go spotka. Od bankietu u Kornelii nie miał z nią do czynienia, ale wiedział, że to tylko cisza przed burzą. Ona nie odpuści i był tego pewien. I w jakimś stopniu rozumiał ją. I zrozumiał także zachowanie Shina, ale zajęło mu to zbyt wiele czasu. I gdzieś tam w środku żałował, że nie potrafił mu pomoc - jakąkolwiek pomocą miałoby to nie być. Był nawet w stanie zabić tą dziewczynę, ale Kang nigdy nie dostrzegłby w tym próby ratunku przed nieuniknionym. Odepchnął się od zimnych cegieł i zrobił kilka kroków do przodu. Wyciągnął rękę i położył ją na klamce. Czuł w sobie jakiś niepokój. Robił to już wiele razu - ot zwykła rutynowa sprawa. Po prostu coś sprawiało, że zawładnęły nim dziwne obawy. Zdecydowanym ruchem nacisnął klamkę i wszedł do środka. W małym ciemnym pomieszczeniu panował półmrok. W środku tliło się nikłe światło dogasającej świecy, które padało na postać w kącie. Mimowolnie skrzywił się na ten widok, a chwilę później - gdy postać uniosła głowę - zamarł zupełnie. Wytrzeszczył oczy ze zdumienia i w myślach błagał by to okazało się tylko ponurym żartem.
- A więc ten dzień nadszedł - usłyszał cichy szept,  jego serce przyspieszyło. Ile minęło odkąd po raz ostatni słyszał ten głos? Dwa lata, a może już prawie trzy. Nie był pewien. Od dawna nie liczył już czasu.
- Bree - to było jedyne, co zdołał z siebie wydusić. Widok tej kobiety sprawił, że miał ochotę płakać. Spoglądał na nią i widział w niej obcą osobę. Jej piękne długie lśniące włosy teraz były potargane i wyblakłe. Oczy straciły swój blask, a kiedy przyjrzał się im bliżej - zrozumiał, że były puste.
- Zrób to, po co przyszedłeś - wychrypiała. Jej głos był zimny, obojętny - obcy. Chciał powiedzieć cokolwiek, ale nie był w stanie. Zaledwie parę dni temu myślał o ich kolejnym spotkaniu, myślał jakby się zachował. Nie sądził,  że ono nadejdzie tak szybko. I widząc ją w takim stanie, musiała przebywać tutaj od kilku tygodni albo miesięcy. Była jedną nogą po drugiej stronie i to sprawiało, że miał ochotę rozszarpać gołymi rękoma każdego kto by się nawinął.
- Dlaczego? - chciał podejść bliżej, ale jego nogi wrosły w ziemię. Mógł tylko patrzeć.
- Przez ciebie. Nie sądziłeś chyba, że pozwolą mi żyć? - roześmiała się histerycznie, a po chwili jej śmiech przerodził się w głęboki, niemal gruźliczy kaszel. Odrzuciła kołtun włosów, który zasłaniał jej widoczność i przeszywała go swoim spojrzeniem. A on odwrócił głowę bo nie był w stanie znieść jej martwego wzroku.
- Przepraszam - koło jego nogi przebiegł spasiony czarny szczur i mimowolnie się wzdrygnął. Spojrzał na swoje dłonie, które teraz niebezpiecznie drgały.
- Nie obchodzą mnie twoje słowa. Zastanawiam się na co czekasz. Po co grasz na zwłokę? Oboje wiemy po co tutaj jesteś - kołysała się w przód i w tył, ale jej spojrzenie wciąż było utkwione w zielonookim mężczyźnie.
- Nie powinienem był odejść - przyznał.
- Nie wracaj do przeszłości. W tej chwili i w tym położeniu to nie ma znaczenia - jej ton głosu był jednolity i miarowy, bezuczuciowy. A on wiedział, że to gorsze niż złość, gniew czy nienawiść. Bo wiedział, że ona wszystko to wybaczyła już dawno temu. Wybaczyła nawet to, co dopiero miał zamiar zrobić. I o stokroć bardziej wolałby, aby wymierzyła mu siarczysty policzek. Jej obojętność bolała bo darzyła nią tylko osoby, które nie miały znaczenia.
- Kochałem cię - szepnął i spuścił głowę. To palące spojrzenie bez wyrazu wypalało dziurę w jego sumieniu, ale jeszcze większą w sercu.
- Ale nie bardziej niż pieniądze, Alex. A teraz skończ już moją agonię. Zabij mnie - i wiedział, że to zrobi. Musiał. Po to by samemu nie zginąć. Był tchórzem, któremu brakowało odwagi. Odwagi, którą posiadała Kornelia. I teraz zrozumiał tak ogromną chęć zemsty, która nią owładnęła. Zrozumiał. Wyjął z kieszeni mały pistolet i wyprostował rękę. Wymierzył nią prosto w jej serce, a ona wciąż spoglądała w jego oczy. Nie bala się śmierci. Widział to w jej postawie. Była na nią przygotowana - od dawna. Nie mogła uciekać w nieskończoność.
- Żegnaj - wyszeptał i zamknął oczy. 
- Masz na mnie patrzeć. Chcę żeby obraz moich ostatnich chwil prześladował cię do końca życia. To będzie twoja kara za moją śmierć - i posłusznie wykonał jej ostatnią prośbę. Nacisnął spust, a kula wystrzeliła. I niemal jak w zwolnionym tempie widział jak uderza w jej pierś - trafiając idealnie w serce. Śmierć przyszła niemal natychmiastowo. Życie uchodziło z niej tygodniami, a ta kula wyssała jego pozostałości. Jej głowa zwisała teraz bezwiednie na szyi, a na twarz opadły brudne kosmyki włosów. Chciał do niej podejść po raz ostatni, ale nie był zdolny by się poruszyć. Stał z wyprostowaną ręką i lufą w nią wymierzoną, jakby gotował się do strzału, ale on już padł. Było za późno.
- Naprawdę cię kochałem - wypuścił z dłoni narzędzie zbrodni, które opadło z głuchym łoskotem na kamienną posadzkę i odwrócił się na pięcie. Zamknął za sobą drzwi i ruszył korytarzem. Ciałem martwej kobiety zajmie się ktoś inny. Wiedział gdzie teraz musi się znaleźć. Zabił jedyną kobietę, którą darzył prawdziwą miłością. To był ten moment, w którym zdecydował. Ta chwila, w której i jemu pozostała już tylko zemsta.

1 komentarz:

  1. Mocne. Ale prawdziwe.
    To był by koniec..
    Definitywnie.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy